Od połowy sierpnia 2015 roku trwa medialny festiwal informacji dotyczących ODNALEZIENIA tzw. „złotego pociągu”. O sprawie mówią i piszą już nie tylko polskie, ale i zagraniczne media. Odnalezienie transportu (ze złotem, diamentami, dziełami sztuki, bronią) stało się faktem (medialnym). Problem tylko z tym, że nikt jeszcze nie widział ani pociągu, ani jego zawartości, ani nawet informatorów, którzy wywołali całą tę burzę.
Żeby wyjaśnić sprawę mitu „złotego pociągu” trzeba wrócić do źródeł – czyli odpowiedzieć na pytanie jaką funkcję pełniło złoto w czasie II wojny światowej i ile naziści go zgromadzili (zrabowali). Otóż na początku XX wieku złoto stanowiło zasób czynnej rezerwy interwencyjnej, która miała utrzymywać stabilność waluty. Było też powszechnym środkiem płatniczym. Pieniądze papierowe pełniły funkcję papierów dłużnych banków centralnych, które były zobowiązane wymieniać je na realną walutę – złoto. Doświadczenia I wojny światowej – niedobory środków płatniczych i druk pieniędzy bez pokrycia w złocie – spowodowały jednak, że zmalało zaufanie do środków płatniczych emitowanych przez banki centralne. Kruszec zaczęto traktować jako jedynego gwaranta wypłacalności (mój artykuł w Focus Historia nr 1/2015 – „Wielka ucieczka polskiego złota”). Po I wojnie światowej banki centralne uznały, że w sytuacjach kryzysowych – a więc i konfliktu zbrojnego – złoto stanie się jedyną respektowaną formą rozliczeń międzynarodowych. Kruszec zaczął więc być „ściągany” z rynku i deponowany w skarbcach banków centralnych. Złoto stało się towarem deficytowym – szczególnie dla Niemiec, które miały nim płacić odszkodowania wojenne ustalone w ramach Traktatu Wersalskiego. Przed wybuchem II wojny światowej III Rzesza oficjalnie dysponowała „niewielkimi” zasobami 25,5 ton kruszcu (amerykańskie szacunki wskazywały na 34,5 tony). Nieoficjalnie było wiadomo, że Bank Rzeszy (Reichsbank) zgromadził o wiele więcej złota. Tak czy inaczej była to ilość niewystarczająca do prowadzenia wojny światowej. Dlatego głównym celem specjalnych grup urzędników towarzyszących armii niemieckiej wkraczającej na tereny okupowane, była próba przejęcia lokalnych (państwowych) zasobów kruszcowych. Dzięki kilkuletniej działalności tego typu zespołów operacyjnych do skarbca Reichsbanku trafiło m.in. złoto z banków Austrii, Czechosłowacji, Belgii, Holandii, Luksemburga i Włoch, a także depozyty (niewielkie) z terenów ZSRR. Prawie wszystkie te zasoby znajdowały się w rękach Banku Rzeszy – niewielka ilość została oddana do dyspozycji niemieckiego MSZ i SS. Złoto było wykorzystywane do zakupów uzbrojenia, surowców i żywności w tzw. krajach neutralnych (m.in. Szwajcarii, Turcji, Szwecji, Rumunii, Portugalii i Hiszpanii). Bank Rzeszy był również zasilany przez kruszec pochodzący z grabieży dokonanej na ludności cywilnej krajów okupowanych oraz ofiar obozów zagłady – w czasie wojny do Reichsbanku trafiło 76 takich transportów. Tego typu depozyty były skrupulatnie opisywane przez pracowników Departamentu Metali Szlachetnych i pakowane do worków z oznaczeniami Reichsbanku. Następnie przekazywano je odpowiednim departamentom – banknoty i monety trafiały do sortowni, weksle i papiery wartościowe do Departamentu Papierów Wartościowych, złoty złom do Mennicy Państwowej, a biżuteria do Lombardu Miejskiego. Przedmioty z metali szlachetnych, których nie udało się spieniężyć, przekazywano przedsiębiorstwu Degussa, które zajmowało się ich przetapianiem. Złote zęby, obrączki i biżuterię gorszej jakości zamieniano w sztaby złota, które ponownie trafiały do Banku Rzeszy, oczekując na dalsze dyspozycje.
Co się stało ze złotem III Rzeszy po zakończeniu wojny? Jak duże były to zasoby? Dość dokładnie opisałem te kwestie w książce „Merkers. Skarbiec III Rzeszy”. Podaję jednak w skrócie najważniejsze informacje. Kiedy w 1945 roku prześledzono dokumenty dotyczące operacji kruszcowych dokonanych przez Niemcy okazało się, że w ciągu kilku lat do skarbca Banku Rzeszy wpłynęło około 600 ton złota! Prawie połowę tego zasobu rozdysponowano w czasie wojny. Aliantom udało się przechwycić 312 ton kruszcu – 220 ton Amerykanie odnaleźli w kopalni soli w Merkers w Turyngii. Kolejny duży depozyt ważący około 10 ton zlokalizowano w rejonie miejscowości Mittenwald w Bawarii. Amerykanie odnaleźli również wiele ton złota w oddziałach Banku Rzeszy na terenie Niemiec. Prawdopodobnie kilka ton kruszcu znajdującego się w Berlinie zabezpieczyli Rosjanie. Wyniki pracy specjalnych komisji powołanych po wojnie przez aliantów pozwoliły przygotować szczegółowy raport na temat zasobów złota znajdujących się w rękach Reichsbanku. Jego autorem był Russell A. Nixon z Wydziału Wywiadu Finansowego Kwatery Głównej Sił Stanów Zjednoczonych, Europejski Teatr Działań (United States Forces European Theater – USFET). Nixon ustalił, że Amerykanom udało się przejąć i zabezpieczyć w skarbcu we Frankfurcie (tam trafiały zasoby odnalezione przez aliantów zachodnich) 98,6% złota znajdującego się pod koniec wojny w rękach niemieckiego banku centralnego. To niezwykle ważna informacja w dyskusji dotyczącej „złotego pociągu”, który miał być ukryty w Sudetach pod koniec wojny. Odpowiada ona w zasadzie na pytanie czy możliwym jest, by w wagonach kolejowych ukrytych (no właśnie gdzie?) w Sudetach mogły się znajdować tony, a nawet setki ton złota. W świetle wiarygodnych dokumentów archiwalnych wydaje się to niemożliwe.
Dziennikarze i „eksperci” wypowiadający się w sprawie „złotego pociągu” nie są zgodni gdzie ukryto skład liczący kilkanaście wagonów. Wszyscy czekają na zabranie głosu przez osoby, które wywołały tę medialną burzę – informatorów starających się podpisać z władzami umowę na 10% „znaleźnego”. Spekulacje trwają – pociąg ma stać w podziemnej komorze gdzieś w rejonie Wałbrzycha (w pobliżu zamku Książ) lub Jeleniej Góry (koło Piechowic). Te „lokalizacje” nie są czymś nowym w relacjach przekazywanych sobie przez środowisko poszukiwaczy skarbów. Informacje tego typu pojawiały się już w latach 90. Dotychczasowe poszukiwania prowadzone w tych rejonach (również z użyciem ciężkiego sprzętu) nie przyniosły jednak spodziewanych efektów. Jednak to nie brak rezultatów dowodzi, że ta sprawa jest niewiarygodna. Cieniem na informację o tym, że wreszcie udało się zlokalizować miejsce w jakim ukryto „złoty pociąg” kładą się inne fakty. Ulokowanie składu kolejowego (liczącego podobno kilkanaście wagonów) w jakimś podziemnym schronie to dość złożona operacja. Nowej linii prowadzącej do tajemniczej komory nie układa się w ciągu kilku dni – nawet dysponując liczną grupą więźniów czy robotników przymusowych. Podobnie trudno jest przygotować tunel, w którym taki pociąg mógłby się zatrzymać. Korzystając nawet z dostępnej sztolni czy jaskini należałoby dostosować wysokość i szerokość tego typu przestrzeni na przyjazd składu kolejowego. Następnie należałoby zasypać wjazd do tunelu, zdemontować torowisko i zatrzeć ślady po całej akcji – a więc zlikwidować pracowników kolei, robotników przymusowych, ochronę konwoju i innego typu świadków. Taka operacja jest możliwa na kartach powieści lub scenariusza filmu sensacyjnego. Jest jednak mało prawdopodobna w świecie realnym. Moje podejrzenia budzi informacja wskazująca, że pociąg „utknął” na Dolnym Śląsku w 1944 roku. Ktoś zdecydował o ukryciu cennego depozytu w chwili gdy na tym etapie wojny nie doszło jeszcze do zajęcia Dolnego Śląska przez Armię Czerwoną. Warto wspomnieć, że ewakuacja dóbr materialnych z terenów Niemiec i niszczenie mienia, które mogłoby wpaść w ręce wroga (o czym mówił tzw. rozkaz Nerona – dyrektywa Adolfa Hitlera z 19 marca 1945 roku) nastąpiły w zasadzie dopiero na początku 1945 roku. Do tego czasu „złoty pociąg” mógł spokojnie dotrzeć do skarbca Banku Rzeszy w Berlinie lub zostać wysłany do Turyngii lub Bawarii. Warto wspomnieć, że np. jeszcze w styczniu 1945 roku – chwilę przed wyzwoleniem – z obozu w Oświęcimiu wysłano do Berlina ostatni transport z gotówką i cennymi przedmiotami należącymi do ofiar zagłady. Główne zasoby Banku Rzeszy wywieziono zaś do miejscowości Merkers dopiero w kwietniu 1945 roku.
Podsumowując całą tę sprawę warto wrócić do kwestii zawartości „złotego pociągu”. Wydaje się niemożliwe (zgodnie z dokumentami księgowymi Banku Rzeszy) by mityczny transport zawierał kilkaset, kilkadziesiąt czy nawet kilka ton złota. Oczywiście w odpowiedzi na moje argumenty pojawią się spekulacje dowodzące, że był to skład z majątkiem ewakuowanym „ze Wschodu”. Przypomnę jednak, że ZSRR nie zgłaszał roszczeń do złota odnalezionego przez aliantów pod koniec wojny. Wydaje się też nieprawdopodobne by kilkanaście wagonów zawierało diamenty – prawdopodobnie takiej ilości kamieni szlachetnych nie wydobyto w historii ludzkości. O wiele bardziej prawdopodobny byłby transport zrabowanych dzieł sztuki. Znane są przypadki dużych składów kolejowych wiozących dobra kultury wywiezione m.in. z polskich muzeów. Tego typu transporty miały miejsce po upadku powstania warszawskiego i większość z nich rzeczywiście kierowała się na Dolny Śląsk (o jednym z takich składów, który przez jakiś czas stał na bocznicy kolejowej w rejonie Jeleniej Góry pisałem w książce „Zaginiony Rafael”) . Stamtąd wysyłano je głównie do Bawarii – pod koniec wojny miejsca o wiele bardziej bezpiecznego niż Dolny Śląsk. Jednak – mimo że do dziś uważa się, że nasz kraj utracił około pół miliona dóbr kultury – nie jest znana informacja, by zniknął jeden ze składów wiozących dzieła sztuki. Nieracjonalne wydaje się również ukrywanie pod koniec 1944 roku transportu wiozącego broń, która w ostatniej fazie wojny była dla walczących oddziałów o wiele cenniejsza niż dobra kultury czy złoto.
W świetle wiarygodnych danych doniesienia medialne o odkryciu „złotego pociągu” wydają się nieprawdziwe. Przyznam, że trochę mi wstyd z powodu całej tej sprawy. Oczywiście bardzo bym chciał być świadkiem odkrycia na podobną skalę. W końcu już prawie dwie dekady piszę książki i artykuły poświęcone podobnej problematyce. Jednak w tym przypadku jestem przekonany, że to wakacyjna „kaczka dziennikarska”. A polscy dziennikarze, którzy bezkrytycznie poinformowali świat o ODKRYCIU „złotego pociągu” – czyniąc tym samym szkodę środowisku eksploratorów i badaczy wojenny tajemnic Dolnego Śląska – będą za chwilę musieli się z niej tłumaczyć (tak przynajmniej nakazywałaby przyzwoitość). Ich złoty pociąg do sensacji wymknął się bowiem spod kontroli (albo opuścił mroczną podziemną komorę, w której stał przez 70 lat).