Komentarz do… „Obrońcy skarbów”

Jestem po premierze filmu „Obrońcy skarbów”. To chyba pierwszy film w historii kinematografii, który przedstawia poszukiwania zabytków zagrabionych w czasie wojny przez nazistów. Poszukiwania prowadzone nie przez awanturników i łowców przygód (np. Indianę Jonesa czy grupę Kellego ze „Złota dla zuchwałych”), ale przez członków specjalnej komórki powołanej do tego celu przez aliantów.

Temat jest sensacyjny – można tu znaleźć czarne charaktery, bezcenne dzieła sztuki i złoto, bohaterów, miłość i happy end (w większości przypadków). To idealne komponenty dla bestselerowej książki lub kasowego filmu. Jednak „Obrońcy skarbów” nie będą przebojem kinowym nagradzanym Złotymi Globami czy Oskarami – mimo iż produkcja zarobiła już około 80 mln dolarów. Historia ratowania dzieł sztuki pod koniec wojny opowiedziana w „Obrońcach skarbów” jest zbyt chaotyczna i niezrozumiała dla osób, które nie znają tego tematu. Winę za ten stan ponoszą scenarzyści – w tym wypadku sam George Clooney i Grant Heslov (obaj są także producentami filmu). Zabrali się za niezwykle złożony temat, ograniczając się do lektury książki Roberta Edsela „The Monuments Men” z 2009 roku. Mimo że autor tej publikacji wykonał solidną pracę – jego działalność publicystyczna i promocyjna oraz założenie Monuments Men Foundation z całą pewnością przyczyniła się do przypomnienia historii ratowania skarbów kultury pod koniec II wojny światowej – to z założenia jego książka nie jest opracowaniem faktograficznym. Edsel dokonał zarysu problematyki i uzupełnił go o wspomnienia kilku członków sekcji MFAA (Monuments, Fine Arts, and Archives). Przygotowując się do filmu scenarzyści powinni sięgnąć do wcześniejszych publikacji – przede wszystkim książek Thomasa Carr Howe’a, Waltera I. Farmera czy Craiga Hugh Smytha. Wymienieni autorzy byli członkami MFAA i ich publikacje dają dużo szerszą perspektywę tej problematyki niż książka Edsela (która nota bene została ostatnio po raz drugi wydana w Polsce). No i oczywiście ważna dla losów dzieł sztuki w czasie II wojny światowej jest książka Lynn Nicholas „Grabież Europy”. Scenarzyści prześlizgnęli się jednak po temacie, starając się raczej stworzyć wartką akcję (moim zdaniem nie osiągnęli tego założenia), poprzetykaną symbolicznymi epizodami, niż odtworzyć realia. Oczywiście trudno oczekiwać, że zanudzą widza faktami, datami i personaliami uczestników operacji ratowania zabytków. Jednak perspektywa jaką zastosowali w filmie przyniosła wiele niedomówień, skrótów, przerysowań i niejasnych wątków.
Mam kilka poważnych zastrzeżeń do samego filmu. Prezentując 7 osobowy zespół obrońców skarbów autorzy zafałszowują historię. Osób, które dziś można zaszeregować do grupy „Monuments Men” było ponad 100. Zresztą nie tylko ta struktura zajmowała się ratowaniem dzieł sztuki w czasie wojny i po jej zakończeniu. A grany przez Georga Clooneya porucznik Frank Stokes (w rzeczywistości George Stout) nie był szefem tej sekcji. No właśnie. Dlaczego zmieniono nazwiska rzeczywistych bohaterów tej operacji. Przecież film, bazując na książce Edsela, miał oddawać hołd ludziom, którzy poświęcili się dla sprawy ratowania dziedzictwa kultury. Ich nazwiska zostały jednak zmienione z niejasnych powodów (mimo że kluczowe postaci już nie żyją). Cate Blanchett zagrała świadka grabieży dzieł sztuki jakie miały miejsce w Paryżu – Claire Simone. W rzeczywistości osobą, która z pełnym poświęceniem rejestrowała działalność nazistów w muzeum Jeu de Paume była Rose Valland (która jakiś czas później wstąpiła w szeregi Monuments Men). Viktor Stahl, nazista pragnący się przypodobać Goringowi, to dr Hermann Bunjes. Tylko Matt Damon zagrał rzeczywistą postać – Jamesa Rorimera, kuratora Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku. Mam też pretensję do scenarzystów, że zbytnio puścili wodze fantazji. Wiele wątków zaprezentowanych w filmie zostało wymyślonych. Nie wiadomo z jakiego powodu. Przecież fakty związane z poszukiwaniami dzieł sztuki są o wiele bardziej pasjonujące i ciekawe niż fikcja literacka. Nie wiadomo czemu miało służyć spalenie przez niemieckich żołnierzy „Portretu młodzieńca” oraz innych dzieł sztuki zgromadzonych w kopalni Heilbronn. Taka sytuacja nie miała miejsca. Podobnie jak pozyskanie przez obrońców skarbów mapy Niemiec z zaznaczonymi kopalniami, w których naziści ukryli zrabowane zabytki. Taki dokument nigdy nie istniał. Monuments Men nie mogli w ten sposób wejść w posiadanie informacji o składnicy dzieł sztuki mieszczącej się w miejscowości Merkers. W tej kopalni soli Niemcy rzeczywiście zgromadzili ponad 100 ton sztab złota należących do Banku Rzeszy. Jeśli chodzi jednak o dzieła sztuki odnalezione w podziemnych korytarzach to stanowiły one własność berlińskich muzeów. W Merkers nie było zabytków zrabowanych w krajach okupowanych.
Mimo kilku zastrzeżeń mam nadzieję, że „Obrońcy skarbów” przetrą szlaki innym twórcom i tematyka związana z losami dzieł sztuki w czasie II wojny światowej doczeka się coraz lepszych filmów, książek i programów dokumentalnych. Clooneyowi trzeba również podziękować za to, że „Portret młodzieńca” ze zbiorów Czartoryskich znalazł ważne miejsce w filmie i z całą pewnością jego wizerunek trafi do świadomości widzów – być może potencjalnych świadków, którzy ostatecznie doprowadzą nas do odnalezienia tego dzieła.